Aktualności

Tyrolka i rowery w Laosie

29 lutego 2020
Autor:
Rafał

Drugiego dnia w Vang Vieng podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna pojechała na tyrolkę nad Jaskinią Wody, a druga wypożyczonymi rowerami wyjechała poza miasto.

Aleksander był jednym z tych, którzy pojechali na tyrolkę (to jego trzecia tyrolka w Laosie):

Ostatni poranek w Vang Vieng postanowiliśmy spędzić ekstremalnie 😉 Zebrała się 8 osobowa grupa śmiałków i wcześnie rano pognaliśmy tuk tukiem po raz drugi do Jaskini Wody. Wysoko na skałach nad jaskinią rozpięta była długa tyrolka. Jesteśmy tego dnia pierwszymi odwiedzającymi i chyba zaskoczyliśmy lekko przysypiających dżentelmenów z obsługi. Już po chwili wspinaliśmy się do domku zbudowanego w koronie ogromnego drzewa, który był stacją początkową tyrolki. Sama wspinaczka jest ekscytująca (i wyczerpująca) sama w sobie i obfituje w rozwiązania typu poręcz przy schodkach od strony skały zamiast od strony przepaści. Tyrolka ma wszystkie rozwiązania, które już znamy: wiszące mostki linowe i drewniane, drabinki łączące stacje na różnych wysokościach i szereg zjazdów wzdłuż skał i drzew. W ostatnim zjeździe podpinają nas w inny sposób, do pleców i zjeżdżamy wisząc jak na wędce. Panowie z obsługi są bardzo sprawni, weseli i regularnie nas straszą mimo, że trzęsą się nam kolana i bez tego. Na końcu szybko wskakujemy jeszcze do Jaskini Wody (Sławka bez kasku i latarki, zapewne ciągle w euforycznym stanie) i chwile później wracamy już do Vang Vieng.

Druga grupa, także śmiałków (biorąc pod uwagę styl jazdy kierowców w Laosie) wypożycza rowery:

Wyjeżdżamy z centrum przez płatny most na rzece Nam Song i za chwile miasto się kończy. Jedziemy rowerami po (w miarę równej) drodze w otoczeniu skalistych, wapiennych gór, które wyglądają jak olbrzymie bloki skalne. Planujemy wejść na którąś z nich na punkt widokowy by zobaczyć panoramę okolicy. Widoki są tak piękne, że przegapiamy właściwy zjazd i musimy zawrócić i niestety jechać pod górę. Wjeżdżamy w wąską, gruntową drogę, gdzie możemy przyjrzeć się wiejskiemu życiu. Dojeżdżamy do parkingu przy Phangern. Stoi tam tablica z napisem “650 metrów na szczyt”. No trudno. Wchodzimy! Droga nie jest łatwa: wysokie, kamienne stopnie zamieniają się w śliskie głazy, a pod koniec przechodzimy już przez ostre, poszarpane skały. Z wierzchołka widok jest przepiękny choć widoczności nie mamy najlepszej, jest lekka mgiełka. Schodzimy bardzo ostrożnie, walcząc o życie, ponieważ droga powrotna jest trudniejsza. Po drodze mijamy dwie Francuzki, jedna idzie w klapkach… hmmmm.

Skomentuj ten wpis jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *