Aktualności

Bawół i wietnamski Angkor

27 kwietnia 2023
Autor:
Rafał

My Son.

Godzinę drogi od malowniczego miasteczka Hoi An znajduje się sanktuarium czamskie My Son. Wybudowali je Czamowie i było to ich miejsce kultu. Pierwsze świątynie zaczęto tu stawiać w IV wieku, jednak były one drewniane, więc nie dotrwały do naszych czasów. Te, które stoją do dzisiaj, pamiętają VIII-IX wiek. Pod koniec XV wieku, gdy Wietnamczycy zajęli tereny Czamów, świątynie zostały zapomniane i wchłonęła je dżungla. Dopiero pod koniec XIX wieku odkryli je Francuzi i wyrwali z objęć natury. Zrobili dokumentację i zaczęli je remontować. Najbardziej imponującą z nich, która miała 24 metry, opisano jako A1. Niestety w 1969 roku po nalotach amerykańskich bombowców B-52 sanktuarium czamskie zamieniło się w kupę gruzu. Z 75 budowli pozostało kilka i to mocno uszkodzonych. 

Polak w Wietnamie

Kazimierz Kwiatkowski, polski konserwator zabytków był pierwszym cudzoziemcem, który przyjechał do Wietnamu, aby ratować to, co pozostało z cennych budowli. Był rok 1981. Od 2007 w centrum Hoi An stoi jego pomnik postawiony za zasługi, jakie uczynił dla wietnamskiego dziedzictwa. Teraz przy remoncie czamskich wież pomaga rząd Indii, czyli hindusi ratują hinduskie sanktuarium. Z roku na rok oddawane są kolejne wyremontowane wieże. Nie są wprawdzie kompletnie, bo bez zadaszenia, wysokich ścian i zdobień, ale już po tym co jest, widać jak musiały być piękne. 

Otoczone górami My Son przypomina budowle Ayutthaya z Tajlandii, Bagan z Birmy, czy Angkor z Kambodży. Dlatego często mówi się, że My San to taki wietnamski Angkor. Podobnie jak starówka w Hoi An, wieże czamskie wpisane są na Listę UNESCO. 

Urodziny

Po południu wracamy do Hoi An i jedziemy na jego peryferie, gdzie możemy pływać w okrągłych łodziach używanych przez miejscowych. Nazywają je basket boat, czyli łódka kosz. Są dla nich środkiem transportu i narzędziem przy łowieniu ryb. Teraz też stało się atrakcją, z której bardzo chętnie korzystają turyści. Najwięcej jest Koreańczyków, których można poznać po tym, że są strasznie głośni. 

Po drodze na basket boat zatrzymujemy się na polu ryżowym. Część ryżu jest już zebrana i suszy się rozłożona na jezdni, a część jeszcze rośnie, ale widać, że lada moment będzie zebrany. W pewnym momencie z przydrożnego rowu wyszedł bawół. Rolnicy często wykorzystują je do prac polowych, a nawet na nich jeżdżą. 

Beata jest bardzo zaskoczona, kiedy dowiaduje się, że z okazji urodzin będzie jechała na grzbiecie bawoła. Zaskoczenie jej jest jeszcze większe, bo nagle bawół rusza w kierunku wody. Na szczęście to tylko przejażdżka, a nie kąpiel. Mimo to trzymała się kurczowo kierowcy, który jak mówi, jest bardzo chudy.

Przeczytaj więcej o naszych podróżach w Azji:

Skomentuj ten wpis jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *